niedziela, 1 czerwca 2014

Kaboom, Rico, kaboom

Big bang czyli przygoda piknikowa druga

Pierwszy big bang nie był taki big. W pudełeczku znajdował się prawie-gejzer, który nagle świsnął, prychnął i wypluł słup wody, której krople widać na tle okołostadionowych krzaków.



 Potem był wulkan, ale wybuchał tylko o pełnej godzinie, a my byliśmy piętnaście po, więc rozumiecie.

Kolejne zdjęcia to big bangi dziewczyn z Estonii. Widzieliśmy bangi dymne, wodno-dymne, wodne oraz misiowe (pluszak został wystrzelony w kosmos za pomocą poduszki powietrznej). Gejzer, acz atrakcyjny, był przy nich jak kichnięcie.



Jak nie lubię huku, tak muszę przyznać, że były znakomite. Urszuli wybuchy podobały się szalenie, co tam układanki, co tam Achilles spod Monitora, kaboom rządzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz