Wróciłam i odzyskałam sensowny dostęp do internetu (miałam dostęp, ale bezsensowny), więc zaczynam się popisywać fotami.
Zacznę wcale nie od dzieci, tylko od łabędzi. Nie lubię, no, nie lubię dziadostwa, widziałam raz w życiu agresywną łabędzią rodzinkę; tzn. agresywni byli starzy (ojciec rodziny nawet pogonił za nami do ośrodka), ale potomstwo pewnie było obciążone genetycznie, i nie mam ochoty podchodzić bliżej, niż na sto metrów.
Tym razem zrobiłam wyjątek, a to dlatego, że rodzinka, którą pokażę na zdjęciach, była nieco lepiej wychowana - kiedy się jej odmawiało jedzenia, prychała wzgardliwie, załatwiała grubszą potrzebę na brzegu tuż przy łódkach i, obrażona, odpływała.
Wyglądali tak:
Głowa rodziny się spłoszyła....
I dała nogę, a rodzina za nią.
Pan Łabędź chyba zorientował się, że uciekając w panice dał dzieciom zły przykład, więc udając, że nic się nie stało,elegancko poprowadził rodzinę w promenadzie dookoła pomostu.
....gdzie zakotwiczyli na dłużej, a młode pokazały, jakie mają fajne skrzydła.
Dzieci w postach z wyjazdu nie będzie wcale dużo, okazuje się, że świat poza nimi jest arcyinteresujący ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz