Zrobiliśmy rundkę po Starym i Nowym Mieście, zaglądając tu i ówdzie do kościołów celem szopki. Uprawialiśmy, znaczy się, szopking. Prawda jednakże jest taka, że zajrzeliśmy do dwóch kościołów: w jednym szopka była nieruchoma, chyba że się aniołkowi wrzuciło złotówkę w otwór w głowie - wtedy zaczynał się histerycznie kiwać. W drugim szopka była ruchoma monotonnie, ale atmosfera generalnie była przyjemna i wesoła. Część tuż przed szopką jest odgrodzona, a wiedzie do niej strzałka z napisem: 'przejście dla dzieci' - bardzo mi się podobało to, że część z tych dzieci była w wieku 30+. To miłe, kiedy człowiek czuje się wiecznie młody, a nawet zdziecinniały i zapomina literek.
[Szopkę odwaliła też Urszula, a jakże, i to ruchomą, nawet, powiedziałabym, żywą (mogłaby spokojnie wystąpić w roli osiołka), ale to mamy dość często, a szopki kościelne raz do roku.]
Gołąbki.
Gołąbki akcetpuję tylko na zdjęciach, na moim balkonie prowadzę akcję 'zero tolerancji'.
Szopking.
I już nie szopking, tylko okoliczności towarzyszące.
I tym optymistycznym akcentem zamykamy okres świąteczny na tym blogu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz